Na przedstawieniu „Dziadów” – przez wszystkie te lata nie dopuszczanych do sceny.
Wielki wysiłek w to włożono i wielkie to jest osiągnięcie – pełne sukcesów niewątpliwych i potknięć aż żenujących. Głosy duchów w obrzędzie dziadów wzmocniono głośnikiem, co daje fatalny efekt jakby megafonów na dworcu kolejowym. Ludność wsi biorącą udział w obrzędzie zrobiono rzeczywiście na dziadów, kiedy to przecież świąteczna uroczystość i ludność wsi powinna być w swoich najlepszych strojach. W nieuniknionych skrótach poopuszczano rzeczy, których opuszczać nie było wolno. M.in. przy zjawie Zosi – jej piosenkę „Baś, baś, mój baranku” – w tyle asocjacji obrośniętą, że bez niej niepodobna słuchać tej sceny. Kapralowi zamknięto gębę. Istnieje on u Mickiewicza tylko jako ten, co opowiada scenę z wojny w Hiszpanii („vivat defensor Mariae”).
[...]
Bal w Warszawie, jakby w innym stylu reżyserowany. Hańcza, doskonały aktor, był świetny w scenie Snu Senatora, ale w scenie przyjęcia widoczne było, do jakiego stopnia krępuje go francuszczyzna, której tak dużo właśnie w kwestiach Nowosilcowa. To mu przeszkadzało rozegrać się. Tam gdzie w starych tekstach występuje francuski, aktorzy powinni przez cały czas prób brać solidne lekcje wymowy u rodowitego Francuza.
Rewelacyjnie świetny jako Gustaw-Konrad był młody aktor Gogolewski. Podobno został usunięty z Wyższej Szkoły Teatralnej, pracował na murarce, gdzie zorganizował teatr, w którym tak zabłysnął, że wzięto go natychmiast do Teatru Polskiego.
Warszawa, 25 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.